Listopad 2009. Pierwszy samotny lot (nie licząc ok. 80 innych pasażerów). Irena Szewińska spotkana w wc na Okęciu :) I Rzym. Miasto, które pamiętałam jak przez mgłę. Taką samą jaka spowiła pół roku wcześniej wspomnienia o Wenecji. Poprzednim razem byłam w Rzymie 15 lat wcześniej. Pamiętałam drzemkę pod piniami przy koloseum, witraż z Duchem św. w Bazylice św. Piotra oraz watykańskich strażników w kolorowych pasiakach. I tyle.
I jest listopad. W PL wsiadam w płaszczu, o którym zapominam przez kolejne dni. Włochy rozpieszczają wysokim, ciepłym słońcem po 16. W powietrzu czuć polską wiosnę.
Niestety, podróż do hotelu nie była taka piękna. Po co walizka na kółkach jak wszędzie są kocie łby? Czemu jest już ciemno, dookoła ciemnoskórzy sprzedają podróby torebek a na drzewach miliony szpaków. I do tego to odstraszanie ich przeraźliwymi dźwiękami. Szybciej wystraszą turystów niż bohaterów filmu Hitchcocka. No cóż, Rzym wita...
O samym hotelu napiszę niewiele, bo szkoda moich nerwów. W każdym razie, absolutnie nie polecam Domus Tiberina na placu Piscinula. Brrrr
Następnego dnia prawie zapominam, że nie mam drzwi prysznicowych a woda wypłynęła do mikroskopijnego pokoju. Ręcznik robi za dywan, łóżko za stolik śniadaniowy a tv udaje, że jest większy od mojej komórki.
Dojście na spotkanie służbowe obfitowało w cudne widoki. Osobiście mam jakiś sentyment do architektonicznych akcentów religijnych, szczególnie katolickich. Nie wiem skąd to się bierze, skoro do samej wiary (jakiejkolwiek) mam negatywny stosunek.
Niestety, podróż do hotelu nie była taka piękna. Po co walizka na kółkach jak wszędzie są kocie łby? Czemu jest już ciemno, dookoła ciemnoskórzy sprzedają podróby torebek a na drzewach miliony szpaków. I do tego to odstraszanie ich przeraźliwymi dźwiękami. Szybciej wystraszą turystów niż bohaterów filmu Hitchcocka. No cóż, Rzym wita...
O samym hotelu napiszę niewiele, bo szkoda moich nerwów. W każdym razie, absolutnie nie polecam Domus Tiberina na placu Piscinula. Brrrr
Następnego dnia prawie zapominam, że nie mam drzwi prysznicowych a woda wypłynęła do mikroskopijnego pokoju. Ręcznik robi za dywan, łóżko za stolik śniadaniowy a tv udaje, że jest większy od mojej komórki.
Dojście na spotkanie służbowe obfitowało w cudne widoki. Osobiście mam jakiś sentyment do architektonicznych akcentów religijnych, szczególnie katolickich. Nie wiem skąd to się bierze, skoro do samej wiary (jakiejkolwiek) mam negatywny stosunek.
Wieczorem, uzbrojona tylko w małą mapkę hotelową zwiedzałam co tylko mogłam. "Maszynę do pisania" pamiętam z poprzedniej wizyty. Ale wtedy widziałam ją w dzień, nocne oświetlenie robi niesamowite wrażenie. Na środku placu przed budynkiem tłum ludzi, większość pstryka fotki (prostymi małpkami używając flasha), inni fotografują (wielkie jasne obiektywy, statywy) i ja, ze swoim "ręcznym" statywem. Jak na takie warunki, zdjęcia są zadowalające :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz