wtorek, 23 listopada 2010

Włoskie historie

Listopad 2009. Pierwszy samotny lot (nie licząc ok. 80 innych pasażerów). Irena Szewińska spotkana w wc na Okęciu :) I Rzym. Miasto, które pamiętałam jak przez mgłę. Taką samą jaka spowiła pół roku wcześniej wspomnienia o Wenecji. Poprzednim razem byłam w Rzymie 15 lat wcześniej. Pamiętałam drzemkę pod piniami przy koloseum, witraż z Duchem św. w Bazylice św. Piotra oraz watykańskich strażników w kolorowych pasiakach. I tyle.
I jest listopad. W PL wsiadam w płaszczu, o którym zapominam przez kolejne dni. Włochy rozpieszczają wysokim, ciepłym słońcem po 16. W powietrzu czuć polską wiosnę.

Niestety, podróż do hotelu nie była taka piękna. Po co walizka na kółkach jak wszędzie są kocie łby? Czemu jest już ciemno, dookoła ciemnoskórzy sprzedają podróby torebek a na drzewach miliony szpaków. I do tego to odstraszanie ich przeraźliwymi dźwiękami. Szybciej wystraszą turystów niż bohaterów filmu Hitchcocka. No cóż, Rzym wita...

O samym hotelu napiszę niewiele, bo szkoda moich nerwów. W każdym razie, absolutnie nie polecam Domus Tiberina na placu Piscinula. Brrrr
Następnego dnia prawie zapominam, że nie mam drzwi prysznicowych a woda wypłynęła do mikroskopijnego pokoju. Ręcznik robi za dywan, łóżko za stolik śniadaniowy a tv udaje, że jest większy od mojej komórki.

Dojście na spotkanie służbowe obfitowało w cudne widoki. Osobiście mam jakiś sentyment do architektonicznych akcentów religijnych, szczególnie katolickich. Nie wiem skąd to się bierze, skoro do samej wiary (jakiejkolwiek) mam negatywny stosunek.


Isola Tiberina


Tevere (Tyber)



Portico di Ottavia



Piazza Mattei - la Fontana delle Tartarughe

Largo di Torre Argentina


Wieczorem, uzbrojona tylko w małą mapkę hotelową zwiedzałam co tylko mogłam. "Maszynę do pisania" pamiętam z poprzedniej wizyty. Ale wtedy widziałam ją w dzień, nocne oświetlenie robi niesamowite wrażenie. Na środku placu przed budynkiem tłum ludzi, większość pstryka fotki (prostymi małpkami używając flasha), inni fotografują (wielkie jasne obiektywy, statywy) i ja, ze swoim "ręcznym" statywem. Jak na takie warunki, zdjęcia są zadowalające :)

Corso Vittorio Emanuele II


Piazza Venezia - Monumento a Vittorio Emanuele II (maszyna do pisania)

Uwielbiam kasztany. Do niedawna, razem z kaki, były smakołykiem jednoznacznie kojarzącym się z Italią. Obecnie jedno i drugie można kupić w polskich sklepach. Jednak lokalna wersja przysmaku ma się nijak to oryginału. Moja porcję kupiłam przy "maszynie." Były wielkie i przepyszne. Spokojnie wystarczyły na spacer i nocną kolację w hotelu. Pycha!

Ciekawostka designerska spoglądała z witryny sklepu Murano. Na szczęście nie w moim guście, bo konto bankowe by tego nie przeżyło.

Foro Traiano

Ukochane Colosseo

S. Maria in Cosmedin


Fotka z krzywą wieżą jest ostatnią z tamtego dnia. Do hotelu wróciłam umordowana. Marzyłam o gorącym prysznicu. Niestety, włoscy specjaliści olali drzwi prysznicowe a raczej ich brak. Na szczęście łóżko miało materac i pościel, więc jakimś cudem odpoczęłam.

Foto - Panasonic Lumix FZ50

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz